Teoria tysiąca słów i niewypowiedziana praktyka

Podobno wystarczy znajomość tysiąca słów po angielsku, żeby móc się w tym języku swobodnie porozumieć. Podstawowa frazeologia, kilka konstrukcji gramatycznych i względnie poprawny akcent – już możemy rozmawiać z Anglikiem o mglistej, londyńskiej pogodzie, ze Szkotem o zaletach oszczędzania, a z Amerykaninem o wpływie muzyki country na światową popkulturę. Po prostu – jedyne tysiąc, wykutych na blachę słów i anglojęzyczny świat stoi przed nami otworem. Pod warunkiem oczywiście, że odważymy się wspomnianego Anglika zagadać, że przełamiemy niepewność i odpowiemy na dotyczące zakładania lokat pytanie Szkota czy zdecydujemy się wdać w dyskusję z amerykańskim fanem Dolly Parton.

Teoria „tysiąca słów” przewiduje zaledwie jeden scenariusz – ten bardzo pozytywny, w ramach którego płynnie wykorzystamy zdobytą w szkole, teoretyczną wiedzę i umiejętnie zamienimy ją w mówioną praktykę. Niestety, ta sama teza nie bierze pod uwagę możliwości, że to, co doskonale nam wychodziło w ramach reżyserowanych w polskiej szkole językowej konwersacji  - pod wpływem stresu czy wstydu – wyleci z głowy, ulotni się, zablokuje. Cóż, rodzimy program nauczania języka angielskiego kładzie nacisk na teorię, bagatelizując przy tym praktykę. Summa summarum – doskonale rozwiązujemy gramatyczne testy, budujemy proste konstrukcje, czytamy ze względnym zrozumieniem anglojęzyczne artykuły czy odgrywamy scenki dialogowe, w ramach których sprawnie wcielamy się w postać petenta londyńskiej poczty czy klienta na obsługiwanej przez anglojęzycznego pracownika stacji benzynowej. Wszystko wychodzi płynnie, rozmowy opierają się na utartych schematach, a zdania, które w ich ramach budujemy – nierzadko zawierają zdecydowanie więcej, niż podstawowych tysiąc słów.

Problemy pojawiają się już w chwilę po wyjściu z sali lekcyjnej, kiedy sympatyczny turysta z Manchesteru lub Nowego Jorku zapyta nas o drogę na przystanek lub poprosi o polecenie dobrego, ale niedrogiego hostelu. Wtedy nie jesteśmy w stanie przypomnieć sobie (a co za tym idzie – wykorzystać w praktyce) ani podstawowej konstrukcji gramatycznej, ani też kilku, potrzebnych do zbudowania logicznego zdania słów. Nawet tych z zakresu obowiązkowego, wykutego na blachę tysiąca.

Takie sytuacje zdarzają się nie tylko uczniom czy kursantom korzystającym z lekcji doszkalających. Takie scenki przytrafiają się także „zaawansowanym” studentom filologii angielskiej i magistrom anglistyki, którzy zamknęli się w klatce reżyserowanych konwersacji i którzy potrafią z wielkim rozmachem opowiadać o globalizacji czy o zaletach podróżowania, ale którzy z  wykorzystującym globalizację podróżnym z Anglii... nie są w stanie zamienić zdania.

Te nagminne przypadki wskazują, jak bardzo potrzebna jest reforma polskiego systemu nauczania języka obcego. Niestety, na takie zmiany będziemy musieli jeszcze długo poczekać. Szczęśliwie, stale rosnącą popularnością cieszą się „metody alternatywne” - takie, jak kursy językowe za granicą czy organizowane w Anglii czy w USA obozy językowe. Dzięki takim propozycjom, kursanci pragnący podnieść swoje językowe kompetencje mogą szkolić zarówno wiedzę teoretyczną, jak i zdobywać najważniejszą w tym wszystkim praktykę. Bo kurs języka angielskiego to zbawienne dla lingwistycznych umiejętności zderzenie z kulturą i „obcą” rzeczywistością, która wymaga od nas praktycznego stosowania języka nie tylko podczas ustawowych 60 minut lekcji, ale i w trakcie trwania pozostałych 23 godzin doby.

A co Ty o tym myślisz?

Pozdrawiamy z Londynu,
Marcin i cały zespół Kaplan Polska
www.kaplaninternational.com/pl
www.facebook.com/kicpolska

 

Udostępnij to